Cóż z tego, że godzinami przesiaduję przy grobie matki?
Cóż z tego, że dopiero teraz do niej gadam?
Cóż z tego, że z grzechów wobec niej się spowiadam?
A teraz gdy za późno, ból serce rozrywa
I na złych wspomnień chwile łza mi spływa.
Gdzie jesteś moja Matko realna i żywa?
Pragnę widzieć błysk twoich oczu i uśmiech promienny,
i nareszcie zrozumieć żeś mój skarb bezcenny.
Od momentu gdym z twego łona wyskoczyła,
przez długie, długie lata bardzo cię krzywdziłam.
Mądrych rad nie słuchałam, uwagi wyszydzałam,
a serce twoje doświadczyło, jak niebezpieczny jest świat,
od mego urdzenia bił w ciebie cierpień grad.
Pracowałaś nad siły, o zdrowie nie dbałaś,
bym w dobrobycie żyła tylko tego chciałaś.
Czekałaś latami na oznaki mej wdzięczności,
odrobinę uśmiechu, przytulenia, miłości.
I odeszłaś przeświadczona, że cię nie kochałam,
ja tę gorzką prawdę teraz zrozumiałam.
Krzyczę, wołam, proszę – wróć do mnie z nieba.
Przytulę cię do serca, żyć będziemy jak trzeba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz